moje małe greckie wakacje

καλημέρα! (a przynajmniej teraz, kiedy zaczynam to pisać)

Wróciłam, w końcu. Jedenaście, a w sumie aż dwanaście dni z różnymi przygodami. Stęsknił się ktoś za mną? Bo ja za Wami trochę tak. Dzisiaj krótko. Będzie kilka zdjęć, ale będzie opis wszystkich dni, a przynajmniej postaram się wrzucić opis wszystkich dni. Bo wróciłam z Grecji, jeśli ktoś z Was nie pamięta, że tam wybyłam. 


Moje małe greckie wakacje.



11.06.2014

4:30 Pobudka.
Nie mniej ni więcej oznacza to tyle, co "spałam tylko cztery godziny, nie tak człowiek powinien sypiać w wakacje". Cóż. Trzeba było dopakować resztę rzeczy, sprawdzić czy wszystko jest i iść na dół, bo taksówka już na nas czekała o 5:45. Co za nieludzkie godziny...

6:30 Wyjazd.
Autokar był punktualnie. Najlepsze w nim było to, że każdy miał dwa miejsca siedzące dla siebie. To zawsze jakiś luksus na nadchodzące długie godziny jazdy. Przed granicą z Czechami zahaczamy jeszcze o Pszczynę, bo tam na nas czekają jeszcze dwie osoby. I ruszamy w długą, długą drogę.

9:00 Czechy.
Przekroczona została pierwsza granica. Wiadomo, Czechy jak Czechy. Omijamy wszystkie możliwe miasta i ruszamy przed siebie z nadzieją na szybką i bezproblemową jazdę. 

9:30 Słowacja.
Kolejna granica. Między nimi tylko pół godziny jazdy. Teraz kierujemy się na granicę z Węgrami. Słowacja jest piękna, tak samo, jak pogoda za oknami autokaru. Szkoda tylko, że pilot naszej wycieczki miesza kierowcy i przez to skręcamy nie tam, gdzie powinniśmy. Trzeba zawrócić i nadrobić drogi. Ale to dopiero początek, nikomu to specjalnie nie przeszkadza. Zatrzymujemy się na dłuższy postój, bo w końcu trzeba coś zjeść. Smażony żółty ser i garść frytek ledwo daje radę ze smakiem, ale nie ma na co narzekać. Pół godziny przerwy, zmiana kierowcy i jedziemy dalej.

14:30 Węgry.
Jedziemy już osiem godzin i powoli jest to coraz bardziej nużące. Kolejny postój to tylko kilka minut. Przed nami Serbia, Bułgaria i jeszcze spory kawałek Grecji, zanim dotrzemy na miejsce. Zbliżamy się do Serbii. Mijamy pola, droga jest spokojna. 

18:00 Serbia.
A raczej granica z nią. Nikomu nie spieszy się ze sprawdzeniem naszych dokumentów. Wszyscy muszą wyjść z autokaru i przejść przez granicę z dowodami bądź paszportami. Zajmuje nam to wszystko ponad godzinę i w końcu o 19:15 przekraczamy granicę i jedziemy dalej. Przejeżdżamy przez stolicę Serbii - Belgrad, ale jest już ciemno i widać tylko światła na ciemnym niebie. Kierujemy się w stronę Bułgarii, a ja żałuję, że jest noc, bo zawsze chciałam pojechać do Bułgarii.

12.06.2014

1:20 Bułgaria.
No i mamy nowy dzień, drugi dzień. Znowu stoimy na granicy. Ponownie każą nam przechodzić przez przejście graniczne. Długo to trwa, ale mimo wszystko całkiem sprawnie. Oczywiście na całe ponad 20 osób tylko ja załapałam się na ćmę, która wleciała mi za dekolt koszulki i siedziała pod nią. Kiedy miałam podawać celnikowi dowód, patrzył się na mnie dziwnie, bo za wszelką cenę próbowałam się pozbyć tego latającego stworzenia. W końcu jednak wszystko się udaje, przechodzimy i jedziemy dalej. Gdy przekraczamy granicę jest 1:45. Mimo iż jest środek nocy to ja uważam, że Bułgaria ma w sobie to coś i jest piękna. Kierujemy się w stronę stolicy - Sofii. Niestety szybko zasypiam, zmęczenie daje o sobie znać. Budzę się dopiero na granicy z Grecją.

6:42 Grecja.
Po raz pierwszy nie musimy wychodzić tylko ktoś wchodzi do autokaru i sprawdza nasze dokumenty. Gdy przekraczamy granicę jest już bliżej niż dalej, ale wszyscy mają dosyć. Widoki, jakie malują nam się za oknami, są bajeczne. Serpentyny pną się w górę, a my widzimy coraz większe przepaści. Jest bajecznie. Zegarek na telefonie już automatycznie się przestawił o godzinę do przodu. Jeszcze tylko kilkanaście, może kilkadziesiąt kilometrów i jesteśmy już na miejscu. Po drodze jednak jeszcze wysadzamy kilku pasażerów, w dwóch różnych miejscowościach. Do celu już coraz bliżej.

11:40 (czasu greckiego) Kokkino Nero.
W końcu! Widoki zapierają dech w piersiach. Jest niesamowicie. Pięknie. Wszyscy jednak są już zmęczeni tą długą podróżą. Wysiadamy z autokaru i kierujemy się pod nasz dom - Katherinę II. Nie potrzebujemy zbyt wiele czasu, by dostać całe zakwaterowanie. Rozpakowujemy się i możemy robić co chcemy. Większą grupą zbieramy się i idziemy na krótki spacer - docieramy do zimnych źródeł z żelazową wodą, w których można się wykąpać, ale ich temperatura nie przekracza 12 stopni. Co odważniejsi wchodzą do kolan i moczą się, ale tylko przez krótką chwilę. Idziemy więc dalej, docieramy do morza. To tylko kilkanaście, może kilkaset metrów. Po tej męczącej podróży każdy chce coś zjeść, więc idziemy do Tawerny u Maria, gdzie ponoć jest najlepsza Moussaka. Niestety prócz DANIA DNIA wszystko będzie jutro. Dziękujemy więc i idziemy dalej. W hotelu Aqua Rosa nie mają nawet menu, więc stamtąd również szybko odeszliśmy. Zamawianie bez cennika nigdy nie jest dobrym pomysłem. Ruszyliśmy więc do Tawerny Eleni, prowadzonej przez Polkę i jej męża Greka. Tam w końcu usiedliśmy, zajęliśmy fajne miejsca przy samej plaży. Tutaj menu było aż w trzech językach - greckim, polskim i angielskim. Zamówiliśmy swoje dania - ja zdecydowałam się na smażony ser feta i frytki, tak samo jak tata. Moja mama natomiast wybrała grillowany ser feta z warzywami. To co dostałam było zupełnie inne od tego sera, który kupiłam na Słowacji. Ten był kruchy, dobrze przyprawiony, bez dużej ilości tłuszczu. Frytki dostałam na osobnym talerzu, również bez dużej ilości tłuszczu. Zanim jednak dostaliśmy swoje porcje jedzenia, przynieśli nam dzbanek wody i szklanki, a na samym końcu, przed przyniesieniem rachunku, dostaliśmy po kieliszku domowej roboty likieru. Później przeszliśmy się wzdłuż plaży, na cypel, zobaczyliśmy najbliższą okolicę i wróciliśmy do domu.
Po tylu godzinach jazdy, dodatkowych godzinach spaceru, mieliśmy już dosyć. A rano czekała nas kolejna podróż.

13.06.2014

4:30 Pobudka.
Przed godziną szóstą zbiórka, bo wyjeżdżamy na Skiathos. Bardzo chciałam zobaczyć tę wyspę, ale miałam nadzieję, że stanie się to trochę później niż w dzień po przyjeździe. Podróż autokarem do portu trwa dwie godziny. Wchodzimy na statek - Elisabeth Cruises. Zajmujemy miejsce na górze, na świeżym powietrzu. Można jeszcze wyjść wyżej, ale tam już nie ma miejsc siedzących. Ruszamy, kiedy pojawiają się wszystkie wycieczki. Pogoda nam nie dopisuje, wszystko jest zachmurzone i jakby zbierało się na burzę, a przynajmniej na deszcz. Im dalej jednak odpływamy tym pogoda robi się lepsza. Mijamy kolejne wysepki, a załoga powoli zbiera wszystkie krzesła z pokładu - wiąże się to ze zbliżającą się zabawą.

14.06.2014

15.06.2014

16.06.2014

17.06.2014

18.06.2014

19.06.2014

20.06.2014

21.06.2014

22.06.2014

23.06.2014



Prześlij komentarz

0 Komentarze

Wszystkie zamieszczane na stronie treści są mojego autorstwa (lub udostępnione są za zgodą autora). Zabraniam kopiowania ich bez mojej zgody (na podstawie Dz.U.1994 nr 24 poz.83, ustawy z dnia 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych). Czyli, mówiąc prostym językiem - kopiowanie jest kradzieżą intelektualną, a ta może zostać ukarana karą finansową lub karą więzienia.